AutorJoanna Szulc
O dowodach na szkodliwość mediów zwanych powszechnie społecznościowymi, a realnie powodujących poczucie osamotnienia, z psychologiem społecznym profesorem Wojciechem Kuleszą* rozmawia EKSPERTKA PROJEKTU MŁODE GŁOWY, PSYCHOLOŻKA Joanna Szulc.
Joanna Szulc: W nowym raporcie „Internet dzieci. Raport z monitoringu obecności dzieci młodzieży w internecie”** możemy przeczytać, że 83% dzieci w wieku 7-14 lat korzysta z internetu. Są obecne głównie na platformach społecznościowych i streamingowych, 92% korzysta z komunikatorów. Co trzecia osoba w wieku 7-12 lat korzysta z TikToka – w tym wieku w ogóle nie powinni tam zaglądać.
Wojciech Kulesza: Chyba nigdy dotąd w historii nie zdarzyło się, aby nastolatkowie mieli lub robili coś identycznego. Takiej jednomyślności nie było przy komiksach, ubraniach, gatunkach słuchanej muzyki, zainteresowaniach, zabawkach typu hula-hop, ulubionych słodyczach czy literaturze. Media społecznościowe jako pierwsze połączyły młodych – choć niekoniecznie połączyły społecznie. W każdym razie niemal wszyscy tam są.
JS: To źle czy dobrze?
WK: To niespotykana penetracja rynku w danej grupie wiekowej. Dla dzieci i młodzieży media społecznościowe są jak powietrze; to oczywiste, że się z nich korzysta. Moim zdaniem dzieje się tak nieprzypadkowo i chodzi tu o wychowywanie obecnych i przyszłych konsumentów. Platformy społecznościowe nie są objęte obostrzeniami, które nałożono na producentów tytoniu czy alkoholu. Media mogą przyzwyczajać do swoich produktów konsumentów na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Ci konsumenci nie mają szans poradzić sobie z tym, co tam zastaną ani z własną reakcją na to, np. z uzależnieniem. A mamy dowody na to, że media społecznościowe szkodzą i są zaprojektowane tak, by powodować uzależnienie.
JS: Jakie to dowody?
WK: W 2022 roku na łamach prestiżowego „Nature Communications” ukazała się praca, w której dzięki badaniom przeprowadzonym na próbie ponad 84 000 uczestników (dane długofalowe analizowane były dla próby ponad 17 000) wykazano, że im więcej czasu (nawet powyżej 7 godzin) młode kobiety (szczególnie dziewczynki w przedziale 12-14 lat) spędzały w mediach społecznościowych, tym bardziej spadała ich satysfakcja z życia. Ta zależność utrzymywała się jeszcze rok po badaniu.
Badania na ogromnej próbie ponad dziesięciu tysięcy czternastolatków wykazały, że dłuższe korzystanie z mediów społecznościowych jest związane z pogorszeniem jakości i długości snu, obrazu własnego ciała, samooceny; zwiększa też prawdopodobieństwo narażenia się na hejt i wystąpienia symptomów depresji.
W innej pracy łączy się treści prezentowane przez media społecznościowe z zachowaniami ryzykownymi i ukierunkowanymi na samookaleczenie oraz śmiercią/samobójstwami. Przegląd 20 analiz wykazał związek między korzystaniem z mediów społecznościowych i wzmożonymi tendencjami do porównań społecznych, a zaburzeniami jedzenia i postrzegania własnego ciała.
Inna zbiorcza analiza 36 opracowań wykazała związek między mediami społecznościowymi a prześladowaniem. W kolejnej pracy wykazano, że oglądanie na platformach społecznościowych przyjaciół i kolegów spożywających alkohol powodowało nawet rok później zwiększenie skłonności do powtarzania tego zachowania. Efekt wykazano przy ścisłej kontroli innych zmiennych, które mogły tłumaczyć to zachowanie (takich jak wskaźniki demograficzne czy czynniki związane z etapem rozwoju).
JS: To brzmi bardzo źle. Jest jakiś promyk nadziei?
WK: Tak – wiąże się z odstawieniem mediów. W topowym i prestiżowym dla tej branży nauki czasopiśmie naukowym „Psychology of Popular Media” w 2023 roku ukazał się tekst analizujący wpływ odstawienia Instagrama, TokToka i Snapchata przez kilkuset młodych (17-25 lat) użytkowników tych aplikacji. Chodziło o ograniczenie czasu konsumpcji treści do 60 minut dziennie przez okres 3 tygodni.
Okazało się, że taka redukcja spowodowała wzrost pozytywnej percepcji własnego wyglądu oraz wagi ciała i to niezależnie od płci młodych Amerykanów. To samo w sobie jest doniosłym wynikiem, bo influencerzy często poświęcają uwagę wyłącznie kobietom, a tu się okazuje, że chłopcy też czują się lepiej w swoim ciele, gdy nie są narażeni na treści z mediów społecznościowych. W grupie, która nadal często z nich korzystała, takiej poprawy nie zanotowano, co wskazuje na ewidentny związek przyczynowo skutkowy.
JS: 7 godzin dziennie w aplikacjach – to właściwie etat. Kosztem czego?
WK: Głównie snu. Trzeba przecież chodzić do szkoły, co z dojazdami zajmuje 8-10 godzin dziennie, jeść, dbać o higienę. Nie ma czasu spać.
JS: Niedobór snu, za mało ruchu, obniżony nastrój – to poważne argumenty przeciw. Co z argumentem za mediami społecznościowymi, że – jak sama nazwa wskazuje – sprzyjają relacjom?
WK: Nazywać media społecznościowe społecznościowymi jest nieuczciwie. To tak, jakby nazwać broń gadżetem pro-life, albo papierosom przypisywać jakiekolwiek korzyści dla zdrowia. „Społecznościowe” sugeruje, że te media tworzą społeczność, w odróżnieniu od mediów klasycznych, które są od nadawania komunikatu. Tworzenie społeczności można jeszcze znaleźć w dawnych portalach, takich jak Nasza Klasa, pozwalająca znaleźć ludzi, z którymi od dawna nie miało się kontaktu. Ale to, z czym mamy do czynienia teraz, jest antyspołecznościowe. Badania pokazują: ludzie spędzający w „socialach” dużo czasu, czują się gorzej, są bardziej samotni. Prawda jest taka, że szczęście dają nam inni ludzie: ich obecność. Jeśli spada satysfakcja z życia, to prawdopodobnie dlatego, że pogarszają się relacje z bliskimi. W raporcie projektu MŁODE GŁOWY, na który często się powołuję, słowo samotność pada 18 razy. O samotności mówi 37,5% młodzieży. I przypomnijmy penetrację rynku: wszyscy oni są w mediach, które ja nazywam społecznościowymi w cudzysłowie. Jakim cudem tak wielu młodych konsumentów czuje się tak bardzo samotnie?
JS: Co dokładnie sprawia, że media wzbudzają poczucie osamotnienia?
WK: Niespotykane nigdzie indziej nagromadzenie przemocy, hejtu, autoagresji. Oswajanie się tymi obrazami. Problemem są porównania społeczne, z którymi w mediach mamy do czynienia na ogromną skalę. W psychologii społecznej mówimy o efekcie ekspozycji – to co widzę często, uważam za dobre. Badania dowodzą np. że kiedy oglądam w lustrze swoje odbicie i na nim przedziałek po lewej stronie, to uważam, że to prawdziwy obraz (choć z fizyki wiem, że jest odwrotnie). I kiedy później zobaczę lustrzane odbicie tego lustrzanego odbicia – czyli prawdziwą wersję siebie – coś mi się nie zgadza. Nie podoba mi się to, bo nie jestem do takiego widoku przyzwyczajony.
Dorośli i dzieci w mediach porównują się z innymi w wersji wyidealizowanej i niemożliwej do osiągnięcia: pięknymi, zdrowymi, szczęśliwymi. Widzą nierzeczywisty świat, ale przez to, że widzą go często, myślą, że jest rzeczywisty. Dzieci nie mają jeszcze mechanizmów obronnych zarówno w zakresie porównań społecznych, jak i radzenia sobie z presją społeczną, z hejtem. To im po prostu szkodzi.
Oczywiście dzieci i rodzice powiedzą: ale na platformach społecznościowych są komunikatory i to z nich korzystają, aby podtrzymywać relacje. Dobrze, to zróbmy sobie rachunek sumienia i sprawdźmy, czy korzystając z komunikatorów, zupełnie nie zaglądamy do mediów i nie oglądamy zdjęć, filmików… Zainstalujmy sobie komunikator bez aplikacji „społecznościowej”.
JS: Niektórzy postulują, by podwyższyć wiek dostępu do mediów społecznościowych. Czyli nie pozwalać nastolatkom do nich zaglądać. Pytanie, czy zabierając dostęp do tego, co szkodliwe, nie odbierzemy czegoś dobrego. W internecie można znaleźć ludzi o podobnych zainteresowaniach, wiedzę, wsparcie.
WK: Taką pozytywną formę miały fora internetowe, pozwalające dyskutować, utrzymywać relacje. W mediach społecznościowych to właściwie też jest możliwe, ale w ślad za korzyścią idzie ryzyko. Powiedzmy, że jest osoba z chorobą otyłościową, która czuje się wykluczona, a w mediach społecznościowych znajduje wsparcie nie tylko fachowe, ale i społeczne oraz akceptację znajomych. Może poznać ludzi takich jak ona lub inne wspierające osoby.
Ale z drugiej strony badania pokazują, że w mediach społecznościowych rośnie ryzyko ataku na osobę niestereotypową. Czyli z tego samego powodu, będąc „innym” można dostać coś dobrego, ale także doświadczyć ogromnej przemocy.
Widzę też inne zagrożenia. Np. fałszywe, szkodliwe informacje. Na TikToku są takie treści: „W 45 sekund wyjaśnimy ci, czym jest schizofrenia”. Tego się nie da zrobić, ale ktoś sobie stawia taki cel. Czy bierze odpowiedzialność za to, że młoda osoba na podstawie jego filmiku stwierdzi u siebie schizofrenię i co z tego może wyniknąć? Szafuje czyimś zdrowiem psychicznym dla zysku, sławy albo z głupoty.
JS: Jakie rozwiązania realnie mogłyby sprawić, że media społecznościowe staną się mniej szkodliwe? Bo jest raczej mało prawdopodobne, że nagle blisko 90 proc. nastolatków przestanie z nich korzystać z własnej woli…
WK: Media handlują naszą uwagą i czerpią z tego korzyści. Będą robić wszystko, co możliwe, żeby się tych zysków nie pozbawiać. Dlatego proponują rozwiązania, które nie zmieniają ich sposobu działania. Takim rozwiązaniem jest postulowanie higieny cyfrowej, która, tak naprawdę, nie wpływa na przyczyny problemów. To trochę tak, jakby mówić: „Ta rzeka jest zatruta, ale nauczymy cię filtrować wodę”. Tylko, że nadal pijemy z zatrutej rzeki, a jeśli z jakiegoś powodu nie użyjemy filtra, to zatrucie gwarantowane. Poza tym dostarczony cyfrowy filtr nie może usunąć wszystkich treści, na których zarabia koncern.
Musimy walczyć z przyczynami problemów, np. poprzez zobowiązanie mediów do wyłączenia funkcji uzależniających, takich jak śledzenie ruchu palca na ekranie, działanie algorytmów, ciasteczek. Potrzebne byłoby wyłączenie lajków oraz wyświetlania liczby znajomych i obserwujących. Dziś wydaje się nam to niemożliwe, ale kiedyś na Facebooku te informacje były ukryte, nie było polubień.
Sądzę, że korzystne byłoby opodatkowanie mediów społecznościowych i pozyskiwanie w ten sposób środków na finansowanie działań w dwóch obszarach. Po pierwsze – badań nad szkodliwością mediów społecznościowych, po drugie: funkcjonowania poradni zdrowia psychicznego. Tak jak kupując paliwo na stacji benzynowej (i trując przez to środowisko) dokładamy się do remontów dróg. Kupując alkohol możemy wspierać leczenie uzależnień. Ale, odmiennie niż w przypadku alkoholu czy tytoniu, chodzi też o to, by media brały odpowiedzialność za szkodliwość tego, co się w nich dzieje. Aby, tak jak producenci papierosów i alkoholu nie mogli udawać, że ich produkty są bezpieczne.
Oczywiście media społecznościowe mogą odbijać piłeczkę tak jak lobby stojące za dostępem do broni dla cywilów argumentują, że można mieć broń i nikogo z niej nie zabić. Że złe użycie to wina użytkownika. Ok, ale przypomnijmy, że nie mając broni na pewno nie zabijesz nikogo z użyciem własnej broni palnej. I nie mając uzależniających i szkodliwych mediów społecznościowych, nie doświadczysz ani nie wyrządzisz krzywdy.
JS: Kto ma zmieniać świat mediów społecznościowych?
WK: Wszyscy. Ghandi przekonywał, żeby być zmianą, którą chce się widzieć w świecie. Każdy może zmieniać ten świat na lepsze. I są naukowe dowody na to, jak dużo zależy od nastawienia.
Podam przykład: opublikowałem kiedyś wpis, że my, dorośli wpakowaliśmy nasze dzieci w świat gorszy niż sami zastaliśmy – właśnie w kontekście mediów społecznościowych i ich zagrożeń. I widziałem, jak w komentarzach sprawdza się to, co wiadomo z psychologii społecznej: ludzie odrzucają taki przekaz. Pisali: „To inni, to nie ja. Ja o swoje dzieci zadbałem, ja je nauczyłem”. Tylko jeśli myślę, że to nie ja, to znaczy, że odpowiedzialność ponoszą jacyś „oni”. A z badań wiemy, że jeśli winni są „oni”, to pojawia się przekonanie, że ja nic nie muszę z tym zrobić. Niech rząd z tym coś zrobi, parlament, szkoła, służby.
Dopiero kiedy przyznam, że ja mam swoją odpowiedzialność, to mogę zacząć zmianę.
Drugi argument: ludzie, którzy zakładają, że ich nic złego nie dotyczy, wpadają w pułapkę nierealistycznego optymizmu. Ci, którzy uważają, że nie zachorują na raka, nie badają się. Ci, którzy uważają, że nie wpadną w alkoholizm, tracą czujność i częściej w niego wpadają. To ważny aspekt, żeby zdać sobie sprawę, że ja i moje otoczenie, także moje dzieci – jesteśmy w grupie ryzyka. Nie znam nikogo, kto by powiedział, że jego dziecko być może kogoś prześladuje w internecie. A przecież jeśli są tam pokrzywdzeni, to muszą być też sprawcy. Mają rodziców, bliskich dorosłych. Zamiast czekać na (potrzebne oczywiście) rozwiązania systemowe, zacznijmy działać, uzmysławiając sobie zagrożenie w nas i wokół nas.
JS: Co możemy robić?
WK: Uczyć dzieci o szkodliwości mediów tak samo, jak uczymy o szkodliwości papierosów, alkoholu, narkotyków. Nawet przedszkolaki wiedzą, że są niezdrowe i mogą być przyczyną tragedii. W miarę dorastania dzieci będą się spotykać z różnymi szkodliwymi sytuacjami i substancjami. My musimy je uczyć, jak odmawiać, jak o siebie dbać i jak nie dać się złapać tym, którzy chcą zarobić naszym kosztem. I jeszcze: modelować, dawać przykład. Jeżeli również ja godzinami przewijam rolki, to nie jestem zmianą, o której mówił Gandhi.
*Prof. dr hab. Wojciech Kulesza – psycholog społeczny, kierownik Katedry Psychologii Społecznej na Wydziale Psychologii Uniwersytetu SWPS w Warszawie, autor książek (m.in. „Efekt kameleona. Psychologia naśladownictwa”) oraz tekstów naukowych i popularnonaukowych.
** Raport Fundacji Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa oraz Państwowej Komisji ds. przeciwdziałania wykorzystywaniu seksualnemu małoletnich poniżej lat 15
Niniejsza strona używa plików cookies w celu optymalizacji korzystania ze strony internetowej, w celach statystycznych oraz popularyzacji strony za pomocą serwisów społecznościowych. Warunki przechowywania plików cookies możesz określić w przeglądarce internetowej.