Udostępnij artykuł:

Zawsze byłem bardziej „puszystym” dzieckiem i w podstawówce dzieciaki dokuczały mi z tego powodu. Za wielu sytuacji nie jestem w stanie już przytoczyć, bo starałem się o nich zapominać, bądź jeszcze ich nie przetrawiłem na tyle, żeby o nich mówić. Wyzwiska, szturchanie czy zamykanie w toalecie to była wtedy dla mnie codzienność. Zwykle, gdy ktoś mi dokuczał, nauczyciele tego nie dostrzegali, widzieli tylko moją reakcję, gdy się odgryzałem lub broniłem. Ostatecznie, zawsze „było na mnie”. Czułem, że to niesprawiedliwe, że nauczyciele nie dostrzegają tego, jak traktują mnie szkolni koledzy i nie stają po mojej stronie. W podstawówce byłem z tym wszystkim sam, dopiero w gimnazjum miałem kumpla, znajomych, z którymi jakoś się trzymałem i czułem się bezpiecznie. Wtedy nie potrafiłem olać tego, że ktoś mnie wyzywa, brakowało mi pewności siebie. Dziś na takie zaczepki zareagowałbym inaczej – zbyłbym to milczeniem, zignorowałbym to i raczej nie „podkulałbym ogona”, ale wtedy wydawało mi się, że to, czy jestem fajny, zależy od akceptacji innych, myślałem, że muszę podobać się innym. 

W gimnazjum zdałem sobie sprawę, że cierpię na depresję. Czytałem i oglądałem filmiki na temat zdrowia psychicznego i doszedłem do wniosku, że nie wszystko jest ok. W szkole szło mi tragicznie, kompletnie nie potrafiłem skupić się na nauce. Czułem ciągły smutek, niechęć dosłownie do wszystkiego, nawet do szkoły muzycznej, którą sam wybrałem. Pocieszałem się, że może jestem po prostu takim smutasem, ale to się pogłębiało. Patrzyłem, że innym się powodzi, a mi nie i byłem przekonany, że tak będzie już zawsze. Pomagało mi, że tworzę muzykę i piszę teksty, dzięki temu miałem przestrzeń, żeby przelać to, co miałem w głowie. Wyrzucić to z siebie. Wtedy myślałem, że to wystarczy, sądziłem, że sam sobie ze wszystkim poradzę. 

Poprosiłem mamę, żeby zapisała mnie do psychologa

Do psychologa trafiłem kilka miesięcy później, na początku liceum. To był kryzysowy moment. Byłem nieobecny, jakbym znajdował się w innym świecie. Okazało się, że były to objawy derealizacji, inaczej mówiąc, depersonalizacji. Takie 30-sekundowe znikania, jakbym nie był w swoim ciele i w rzeczywistym świecie. Te momenty derealizacji „zmiotły mnie z planszy”. W końcu spróbowałem targnąć się na swoje życie. Chciałem krzyczeć, że sobie nie radzę. Nie mówiłem o tym nikomu, nawet rodzicom, ale po tym wydarzeniu poprosiłem mamę, żeby zapisała mnie do terapeuty. Powiedziałem: „Nie pytaj dlaczego. Po prostu mnie zapisz”. 

Od roku chodzę do psychologa. Staram się też mówić rodzicom, co się ze mną dzieje. Gdy miałem pierwszy atak paniki, pierwsze co zrobiłem, to zadzwoniłem właśnie do nich. Poczułem, że mogę im zaufać. Chyba pierwszy raz doceniłem tak naprawdę, że mam rodziców, na których mogę polegać. 

Mam też kilkoro przyjaciół, z którymi mogę pogadać, powiedzieć im, jak się czuję. Ale to nie jest łatwe, bo nikt nie uczy nas, jak rozmawiać o problemach. Nie wiemy, jak pomagać. Chciałbym, żebyśmy bardziej otwarcie mówili o tym, co jest z nami nie tak, że nie wszyscy zawsze są szczęśliwi i to jest ok. 

W trudnych chwilach chciałbym być wysłuchany

U mnie też nie zawsze jest fajnie, teraz czuję się na tyle dobrze, że zdecydowałem się o sobie opowiedzieć. Dać przykład innym i odwagę do tego, żeby przyznać, że nie ma nic złego w tym, że ktoś ma problemy ze zdrowiem psychicznym. Pomaga mi terapia i muzyka. W tekstach dzielę się tym, co sam przeżywam, nie idealizuję swojego życia. Mam nadzieję, że pomogę w ten sposób innym zaakceptować chwile słabości. Niedługo wydaję singiel i ta perspektywa mnie napędza, ale mam świadomość, że kiedyś może przyjść moment, gdy będę czuł się gorzej. W takich chwilach przypominam sobie momenty, gdy byłem szczęśliwy i trzymam się myśli, że złe samopoczucie mija. Co nie zmienia faktu, że chciałbym być wtedy wysłuchany. To pozwala przetrwać najcięższe chwile.