Udostępnij artykuł:

Po maturze w 2019 roku poszedłem do swojej pierwszej pracy. To była wakacyjna praca na lotnisku. Tam pierwszy raz doświadczyłem ataku paniki. Na początku nie bardzo zdawałem sobie sprawę z tego, jak to łączy się z moim zdrowiem psychicznym. Objawy były „książkowe”: szybkie bicie serca, duszność, nerwobóle, uporczywe myśli, lęk, że „zwariuję” albo zaraz umrę. Ponieważ stało się to w miejscu pracy, ktoś wezwał karetkę. Trafiłem do szpitala, co jeszcze bardziej mnie zestresowało. Potem ataki powtarzały się, towarzyszyło im poczucie odrealnienia. Tak, jakby wszystko działo się obok mnie, a nie ze mną. Te ataki obezwładniały mnie, sprawiały, że nie byłem w stanie skupić na najprostszych czynnościach. Zaczęło się chodzenie od lekarza do lekarza i szukanie przyczyny. Poszedłem do internisty, a potem do kardiologa i usłyszałem diagnozę, że to problem z sercem, mam pić mniej kawy, nawadniać się, brać potas… Zaczęły się badania EKG, założono mi holter, ale lekarze niczego nie wykryli. To było ciężkie pół roku, bo z medycznego punktu widzenia wszystko było ze mną w porządku, a jednak ataki paniki nasilały się. Nikt nie pomyślał, że skoro wyniki są ok, to może to kwestia psychiki. Lekarze proponowali po prostu kolejne badania, a ja coraz bardziej martwiłem się stanem swojego zdrowia. Bo co to może być za choroba, której nikt nie potrafi znaleźć przez tyle miesięcy? Żyłem w napięciu, a to generowało kolejne ataki paniki i dodatkowy lęk przed kolejnymi. 

W końcu trafiłem do psychiatry i terapeuty. Zrobiłem to zainspirowany przez znajomych, którzy mieli podobne doświadczenia i objawy. Pomyślałem, że może też mam zaburzenia lękowe. Nie miałem wielkich obaw przed pójściem do psychiatry, dopiero gdy opowiedziałem kilku osobom o leczeniu, okazało się, że te stereotypy wciąż są żywe. Usłyszałem, że może przesadzam, że nie można do końca ufać takiej diagnozie, bo „psychiatra na pewno będzie chciał ze mnie zrobić wariata”. Nie przejąłem się tym, bo moje ataki paniki i stany lękowe były faktem, trudno kwestionować coś, co tak bardzo utrudnia funkcjonowanie. Postanowiłem szukać pomocy. Dostałem podstawowe leki i zalecenie rozpoczęcia psychoterapii. Zaskoczyło mnie, że część znajomych wyrażała obawy o te leki, martwili się, czy się od nich nie uzależnię. Nie rozumiałem, jak można bezpodstawnie podważać wiedzę medyczną.

Dziś już wiem, co robić w czasie ataku paniki

Ważnym elementem radzenia sobie z atakami paniki była psychoterapia poznawczo-behawioralna, która zawierała elementy psychoedukacji. Dzięki temu poznałem techniki, które pomagają mi poradzić sobie z napadami lękowymi. Umiem rozpoznać pierwsze ich objawy w ciele, oddychać, żeby wyciszyć organizm. Jest taka zasada: widzę, słyszę, czuję, która bardzo mi pomaga w tych momentach. Znajduję i identyfikuję różne przedmioty w moim otoczeniu, dzięki czemu „wracam” do siebie. Wiem też, że to nic złego, by poprosić innych, by po ataku pozostawili mnie chwilę samemu. Zainteresowanie ludzi tylko pogłębiało mój niepokój, nakręcało objawy. To szczególnie istotne w miejscu pracy, gdzie inni naturalnie reagują na to, co się dzieje.  

Terapia w moim przypadku zadziałała dość szybko, bo pierwsze efekty poczułem już po miesiącu. Na spotkania chodziłem rok, z czego pół roku poświęciłem właśnie na radzenie sobie ze stanami lękowymi. 

Byłem pierwszą osobą wśród rówieśników, która powiedziała, że chodzi na terapię

Muszę przyznać, że ci znajomi, którzy zainspirowali mnie do szukania przyczyn ataków w psychice byli ode mnie o kilka lat starsi. Chyba byłem pierwszą osobą wśród moich rówieśników, która otwarcie powiedziała, że chodzi na terapię. Pamiętam, że to otworzyło innych, by mówić, że także potrzebują pomocy, że mierzą się z kryzysami i problemami. To był efekt domina. Nikt nie powinien zostawać sam ze swoimi problemami. 

Ataki paniki wracają co kilka miesięcy, ale dziś nie jestem już wobec nich bezradny. Umiem sobie radzić w tych sytuacjach i to jest najcenniejsze. Myślę, że to moja reakcja organizmu na zwiększony stres, pewnie nigdy nie uda mi się tego całkiem wyeliminować, ale jestem już wyposażony w „emocjonalne BHP”. A gdy ktoś pyta, co robiłem w weekend, to potrafię szczerze odpowiedzieć, że zostałem w domu, bo miałem napady lękowe. To jest dla mnie mega ważne, zdejmuje stygmat, a w dalszej perspektywie normalizuje ataki także dla mnie samego – coś, o czym mówi się normalnie, przestaje przerażać.